niedziela, 15 lutego 2015

7. Chyba jednak nie wszystkie księżniczki wyginęły

 Gdy zauważyłam na podjeździe samochód Samanty wyszłam z domu i pomachałam dziewczynie która przywitała mnie promienistym uśmiechem. 
 - Powiem Ci że nie zła ta bryka.- zamknęłam drzwi samochodu i przejechałam ręką po skrzyni biegów.
 - Nie prowadziłaś nigdy? Wiesz.. to nie jest takie trudne, wystarczy tylko się skupić trochę tu tam i ten.. no wiesz.- zaśmiała się a ja zapięłam pasy gdy dziewczyna ruszyła z piskiem opon. 
 - Dziewczyno, jeździsz jak szatan! Kto Ci dał prawo jazdy?- odetchnęłam z ulgą gdy stanęłyśmy na światłach. 
 - Mój tata jest mechanikiem, ma niewielki zakład stąd to cacko a jak chodziłam na prawko to trafił mi się naprawdę sympatyczny nauczyciel.- poruszyła zabawnie brwiami a ja wybuchnęłam śmiechem.
 - No nie wierzę! Chłopak się w tobie zakochał a ty go wykorzystałaś? O proszę!- pokręciłam głową z rozbawienia a Sami zaczęła opowiadać że ta miłość nie miała by sensu bla bla bo na końcu okazało się że między nimi brakuję "chemii".
 - I tak oto jestem singielką.- pociągnęła nosem udając smutek. 
 - A między tobą a Stefanem ta chemia jest?- widać było zaskoczenie ale chyba też zakłopotanie na twarzy ciemnowłosej. 
 - Co ty w tej swojej blond główce sobie ubzdurałaś?- stuknęła mnie w czoło a jej policzek przybrał różowego koloru. 
 - Rumienisz się! Ale nic dziwnego, Stefan to na prawdę fajny chłopak jest.- dziewczyna już miała zaprzeczyć ale poklepałam ją po ramieniu a ona wywróciła tylko oczami. Wiedziałam że Kraft jej się podoba i co najlepsze z wzajemnością. Nie ciągnęłam jej za język, jak będzie chciała to mi powie a na razie chyba jeszcze to do niej nie dotarło. Obie w znakomitych humorach obchodziłyśmy chyba wszystkie sklepy odzieżowe w największej galerii w całej Austrii! Gdy moje nogi domagały się przerwy wchodziłyśmy do butiku zasiadając w fotelach pod pretekstem zakupu kozaków. Kupiłam sobie luźny i bardzo ciepły sweter oraz ciemne rurki, które idealnie do niego pasowały. Sami zaś obładowała się niczym na wojnę gdyż twierdzi, że nic co ma w domu nie nadaję się na wyjazdy na zawody. Ja nie chcąc wydawać zbyt wiele pieniędzy swoje zakupy trochę ograniczyłam ale i tak byłam bardzo zadowolona. Po powrocie przywitałam się z ojcem i udałam do swojego pokoju. Położyłam na łóżku i odpoczywałam bo jednak dla mnie tyle chodzenia po sklepach to nie lada wysiłek. Czas do zawodów zleciła szybko, zwłaszcza że na chwilę przysnęłam ze słuchawkami w uszach. Na szczęście tata obudził mnie w porę i miałam jeszcze trochę czasu na ogarnięcie się. Lekki makijaż i rozpuszczone włosy do mojej kochanej czapki. Idealnie. Wyszłam z domu i czekałam na Waltera który wrócił się po kluczyki. Nonszalancko oparłam się o maskę samochodu i rytmicznie stukałam o nią palcem gdy nagle poczułam czyjąś dłoń na swojej. Szybko odsunęłam swoją rękę aż podskoczyłam.  
 - Thomas? Jezu, przestraszyłeś mnie.- wypuściłam z ust powietrze i uniosłam kącki ust na widok chłopaka. Pamiętam jak kiedyś ojciec uparł się żebym wreszcie zaczęła się z kimś spotykać a Thomas - inteligentny, zabawny i wykształcony chłopak z sąsiedztwa- zdaniem taty idealnie się do tego nadawał. Nie chcąc zranić mojego rodziciela umówiłam się kilka razy z Thomasem mimo że był okropnym nudziarzem nie w moim stylu. Na całe szczęście on wyjechał na studia a ja w spokoju odizolowałam się od facetów. 
 - Przepraszam, nie chciałem.- uśmiechnął się unosząc ręce w geście poddania.- Dużo się nie zmieniłaś, nadal pięknie wygładzasz.- niby cały czas taki.. jak to on, ale miło zobaczyć kogoś znajomego.
 - A ty nadal szarmancki. Tak w ogóle co ty tu robisz? Nie w Berlinie?- uniosłam brwi a chłopak wzruszył ramionami. 
 - Powiedzmy że zrobiłem sobie przymusowe wakacje.- puścił mi oczko i po przywitaniu się z ojce który do nas dołączył obiecał że odwiedzi nas przy najbliższej okazji. Odetchnęłam z ulgą gdy wreszcie ruszyliśmy do Bischofshofen. Na miejscu jak nigdy, tryskałam energią! Pomogłam Sami ze sprzętem po czym udałam się na trybuny w mojej ukochanej czapce ala Morgenstern. Atmosfera wśród kibiców była niedopisania. Każdy świetnie się bawił i dopingował swoich ulubieńców. Pierwszy z Austriaków skakał Fettner który przekroczył punkt konstrukcyjny jednak przy takich dobrych warunkach nie popisał się. Zdzierałam gardło jak głupia gdy skakali reprezentanci mojego kraju ale ostatek sił zostawiłam na najlepszą dziesiątkę. Gdy na belce zasiadł Andreas mocno zacisnęłam kciuki i automatycznie wstrzymałam oddech. Przy wyjściu z progu było lekkie zachwianie jednak szybko to skorygował a odległość była na prawdę imponująca. Po pierwszej serii prowadził Michael a Wellinger uplasował się na 5 pozycji co mnie bardzo cieszyło szczególnie że tuż przed nim był Ammann. Podczas przerwy postanowiłam zejść z trybunów i pogratulować Hayboeckowi który kręcił się koło domków. 
 - Michi, spisałeś się na medal, dosłownie!- wyszczerzyłam się a blondyn się zaśmiał. 
 - No, taki doping to ja rozumiem. Tylko żebyś mi nie zapeszyła.- rozbawiony pogroził palcem a ja zasalutowałam. 
 - Ma się rozumieć! Ale nie musisz wygrywać, u mnie doping masz zawszę.- wypięłam dumnie pierś mówiąc całkiem poważnie. Jak zwykle nie udało nam się dłużej porozmawiać bo trener poprosił do siebie skoczka, żeby dać mu kilka uwag co do skoku. Pokazałam tylko uniesiony kciuk i poszłam do automatu po gorącą czekoladę. Włożyłam do środka monetę i czekając na napój nuciłam piosenkę, którą od rana miałam w głowie kręcąc przy tym w rytm tyłkiem. 
 - Hey, I just met You, and this is crazy, but here is my number, so call me maybe?- nie pamiętając reszty słów nuciłam cicho pod nosem melodię gdy usłyszałam znajomy głos.
 - Wolę sms'y. Jednak miło z twojej strony że się starasz.- wesoły ton głosu Niemca aż mnie sparaliżował. Zagryzłam wargę, krzywiąc się na samą myśl że ktoś słyszał moje fałszowanie i powoli odwróciłam się na pięcie. 
 - Przecież wiedziałam że tam stoisz, tylko się zgrywam.- szturchnęłam go w ramię, próbując zachować powagę ale jego śmiech mi tego nie ułatwiał. Gdy już się opanował, pokręcił głową z politowaniem a ja zapukałam w metalową maszynę.
 - No co jest z tą czekoladą?- westchnęłam zastanawiając się czy aby na pewno wcisnęłam odpowiedni guzki. 
 - Odejdź kobieto, tu potrzeba męskiej ręki.- Wellinger zaciągnął rękawy a ja prychnęłam ze śmiechem. 
 - Aha, czyli jak dziewczyna to tylko do garów? Wybacz ale twoja męska ręka nie będzie mi potrzebna. Księżniczki już dawno wyginęły.- powiedziałam pewna siebie a skoczek splótł ręce na klatce piersiowej i oparł się o ścianę budynku ze swoją arogancką postawą, uważnie mi się przyglądając. Dla pewności zajrzałam czy w kubku nie znajduję się już mój napój. Niestety naczynie było puste więc nacisnęłam ponownie guziki. Gdy zauważyłam brak reakcji zdenerwowana uderzyłam pięścią o blachę, zapominając o pierścionku, który wbił się w mój palec. - Cholerny automat.- warknęłam pod nosem zdejmując srebrną ozdobę. Kątem oka spojrzałam na Andreasa. Widać było zadowolenie na jego twarzy wymieszane z rozbawieniem. Cholerny Wellinger.
 - Chyba jednak nie wszystkie księżniczki wyginęły.- powiedział z przekąsem a ja miałam ochotę go udusić, jednak moja bezsilność wygrała. 
 - Pomożesz?- prawie niesłyszalnie wyszeptałam a chłopak ciepło się uśmiechnął. Cóż.. nadal miałam ochotę zrobić mu krzywdę ale nie mogłam się powstrzymać i odwzajemniłam uśmiech. Zaciekawiona i trochę już zła, przyglądałam się poczynaniom skoczka. Ten kucnął z boku urządzenia i podłączył wtyczkę. I tylko tyle? To po to była potrzebna ta jego "męska ręka"?!
 - I nie mogłeś mi tego powiedzieć?- rozłożyłam ręce a chłopak łobuzersko się uśmiechnął, wyjmując kubek z automatu. 
 - Mogłem, ale tak było zdecydowanie zabawniej.- nie mogłam wytrzymać i wybuchnęłam głośnym śmiechem.- I wcale nie myślę że jak dziewczyna to tylko do kuchni.- przeczesał dłonią włosy mówiąc poważnym głosem. 
 - Serio?- odsunęłam od twarzy kubek a Andreas się rozciągnął.
 - Jest jeszcze sypialnia.- poruszył zabawnie brwiami a ja rzuciłam go śnieżką.- Hejj, żartowałem.- uniósł ręce a ja pokręciłam z rozbawieniem głową. Wypiłam czekoladę na pół ze skoczkiem żartując i wspólnie rozmawiając. 
 - Trzymam za ciebie kciuki ale uważaj na siebie.- poczochrałam mu włosy a on zrobił obrażoną minę i od razu sam zaczął je "rozczesywać" choć jeszcze bardziej je naelektryzował. 
 - Zawszę uważam ale tam na górze nie wszystko zależy ode mnie.- spojrzał na skocznię a potem znów na mnie.- Martwisz się o mnie?- uśmiechnął się a ja wzruszyłam ramionami. 
 - Może trochę, ale tak tylko odrobinę.- powiedziałam obojętnym tonem a Andreas dźgnął mnie w żebro. 
 - Ok, to ty trzymaj za mnie kciuki a ja idę na rozgrzewkę.- wszystko dokładnie gestykulował z autentyczną powagą a ja zagryzłam wargę żeby powstrzymać śmiech. 
 - Powodzenia Andreas.- powiedziałam cicho i mocno wtuliłam się w skoczka który zdawał się być zdziwiony. Pokazałam mu zaciśnięte dłonie i szybkim krokiem wróciłam na trybuny. 





Dzień dobry! Przepraszam że tak długo nie było nic nowego ale mam sporo nauki :/ Rozdział dość długi, mam nadzieję że Wam się podoba bo powiem szczerze że długo się z nim męczyłam :P 
Oglądałyście skoki? Ja osobiście jestem pod wrażeniem wczorajszego skoku Prevca, a to co pokazał dzisiaj Fannemel to piękno samo w sobie :D Szkoda trochę Piotrka Żyły ale pierwszy skok mimo wszystko był dobry. Już nie mogę się doczekać MŚ i powrotu Ammanna, Bardala no i oczywiście Wellingera! Wy też? 
Pozdrawiam serdecznie :* 

wtorek, 3 lutego 2015

6. Czytasz mi w myślach kotku!

 Wieczór dłużył mi się niemiłosiernie, a ja nie mogłam doczekać się kolejnego dnia, zawodów, spotkania ze.. znajomymi? Chyba nawet bardzo dobrymi znajomymi. Nigdy nie miałam osoby której mogłabym się wygadać, ufać czy choćby zabawić się (na miarę moich możliwości). W dzieciństwie większość czasu zleciała mi na notorycznym przesiadywaniu w szpitalu lub w domu, a przecież przyjaźń wymaga pielęgnacji. W szkolę nigdy z nikim się za dobrze nie spoufalałam, dzieci w moim wieku wtedy nie byli zbyt wyrozumiali, wręcz przeciwnie.. Samanta jest mi bliska, nie przeszkadza jej moja choroba, zachowuję się jakbym niczym się od niej nie różniła. Jakbym też była pełna życia. Tylko szkoda że tak nie jest. Z dnia na dzień czuję się coraz gorzej a dawcy nadal nie ma. Gdy jako dziecko wygrałam z białaczką obiecałam sobie że już nigdy nic mnie nie złamie, że mogę wszystko, przecież jestem silna.. Ale nawrót choroby to zmienił. Nadal nie pojmuję dlaczego akurat mnie los rzuca takie kłody pod nogi. Naprawdę na to zasłużyłam? Westchnęłam przerywając swoje przemyślenia i z impetem obróciłam się po raz setny na drugi bok, próbując znaleźć godną pozę do spania. Spojrzałam na zegarek - 23;20 a ja nadal nie mogę usnąć. Głęboko i ciężko wciągnęłam powietrze do płuc aż w końcu nie wytrzymałam i wstałam na równe nogi by uchylić okno. Poczułam chłodny wiatr i dreszcz przeszywający moją bladą skórę i zwinnie wskoczyłam pod kołdrę, szczelnie się nią owijając. Zamknęłam powieki i starłam się myśleć o czymś przyjemnym ale to też za wiele nie pomogło. Zirytowana, a może zrezygnowana sięgnęłam ręką do szafki nocnej na której znajdowała się moja komórka. Spojrzałam na wyświetlacz który wskazywał że minęły zaledwie cztery minuty odtąd ostatni raz sprawdzałam godzinę. Nie wiem co mną kierowało ale postanowiłam napisać sms'a do Andreasa. Może on też cierpi dzisiejszej nocy na bezsenność? 
 "Witam pana :) Mam nadzieję że Cię nie obudziłam ale... śpisz już?" 
Ku mojemu zdziwieniu nie musiałam długo czekać na odpowiedź bo już po chwili rozbłysnął mój wyświetlacz. 
 "Nie śpię proszę pani bo czytam notatki, matura wzywa :( A ty? Jest już późno, dlaczego nie śpisz?" 
O ile wcześniej nie wiedziałam co mną kieruję to teraz postradałam wszystkie zmysły pisząc to, co pierwsze przyszło mi do głowy. 
"Bo nie powiedziałeś mi dobranoc." 
Chyba dopiero po fakcie powoli mój  mózg zinterpretował te kilka tak idiotycznych słów. Byłam pewna że moja twarz przybrała czerwonego koloru ale cóż, głupia An po dobranocce nie myśli. Leżałam na plecach ściskając telefon i co chwilę zaglądając w wiadomości. Po pięciu minutach po raz kolejny skarciłam się w myślach no bo przecież on ma zawody jutro, pewnie poszedł spać. Ostatni raz przeniosłam wzrok na wyświetlacz który dokładnie w tej chwili zasygnalizował że przyszła mi nowa wiadomość. 
"No dobra, nie będę Cię dłużej męczył. Już oficjalnie - Dobranoc moja Królewno ;)" 
Zaśmiałam się pod nosem i odłożyłam urządzenie z powrotem na szafkę, zamykając swoje ciężkie powieki. Może to dziwne, ba na pewno dziwne ale usnęłam. I to dość szybko. Gdy promienie słońca wpadły wprost do mojego pokoju leniwie otworzyłam oczy i uśmiechnęłam spoglądając na zegarek. No to sobie pospałam dzisiaj ale po takiej nocy nie ma się co dziwić. Poszłam do łazienki, ogarnęłam się i zeszłam na dół "w pogoni za jedzeniem". 
 - Dzień dobry tatusiu!- zawiesiłam się staruszkowi na szyję i dałam buziaka. 
 - Oho, a co ty taka wesoła od samego południa?- wzruszyłam ramionami i spojrzałam przez okno.
 - Słońce świeci, ptaszki śpiewają.- wyszczerzyłam się jak najładniej umiałam.- No i zawody są!- wesoło krzyknęłam a tata pokręcił tylko głową. Zjadłam śniadanie i szybkim krokiem poszłam do swojego pokoju po proszki które powinnam zażyć właśnie dlatego.. W połowie schodów stanęłam łapiąc się za głowę, która jakby eksplodowała. Czułam jak robi mi się niedobrze i powoli tracę równowagę więc osunęłam się po ścianie głęboko oddychając. Ciężko było złapać mi każdy najmniejszy wdech powietrza a przed oczami zrobiło mi się ciemno. Oparłam głowę na kolana i starałam się powoli wciągać powietrze nosem. Po kilku sekundach otworzyłam oczy i uniosłam brodę czując jak moje płuca zaczynają normalnie funkcjonować a oczom ukazał się rawie idealny obraz. Zacisnęłam pięści i powoli wstałam ze schodka kierując się do drzwi mojego królestwa. Gdy już tam dotarłam opadłam na łóżko i czułam jak w moich oczach gromadzą się łzy. Zacisnęłam zęby, wzięłam leki i szybko mrugałam aby pozbyć się świeczek. O nie, nie będę płakała a już na pewno nie dzisiaj. 
 - Taaato!- krzyknęłam głośno a na schodach momentalnie słychać było gwałtowne kroki ojca. 
 - Jezu, co się stało?- w mgnieniu oka Walter przy mnie kucnął i położył dłoń na czole sprawdzając temperaturę. 
 - Tato nic mi nie jest.- pokręciłam głową uśmiechając się.- Mogę jechać z Samantą na zakupy?- Do zawodów jeszcze ponad..3 godziny.- spojrzałam na zegarek a potem na ojca który wyglądał jakby toczył wojnę ze swoimi myślami. 
 - Lubię Sami, chyba jest odpowiedzialną dziewczyną, prawda?- delikatnie uniósł kąciki usta a ja lekko się zdziwiłam.- Tylko uważaj na siebie i..- przerwałam mu przewracając oczami.
-..i miej włączony telefon.- doskonale znałam tą regułkę na pamięć. On zawszę był zbyt opiekuńczy ale miał do mnie zaufanie. Starał się zastąpić mamę, starał się za dwoje. Właśnie za to Go tak kocham. Chwyciłam za komórkę i wybrałam numer do Schiele. 
 - Para bailar, la Bamba! Para bailar, la Bamba! Se necesita una poca de graciaaa!- usłyszałam w słuchawce dobrze znany mi głos i wybuchnęłam śmiechem. 
 - Ee, Sami? Co ty robisz?- spytałam nadal się śmiejąc. 
 - Śpiewam mój dzwonek, a co? Nie podoba Ci się?!- starał się być poważna ale dałabym sobie rękę uciąć że na jej twarzy widnieje tak zwany banan. 
 - No moja droga, to już wiemy dlaczego jesteś fotografem a nie piosenkarką..- uwielbiam się droczyć, obojętnie z kim, po prostu uwielbiam. 
 - Z racji tego, że usłyszałam to z twoich ust, uznam to za komplement.- usłyszałam jej piskliwy śmiech i aż odsunęłam słuchawkę od ucha, robiąc to samo.- Ej co dzisiaj, znaczy przed zawodami robisz?- spytała widocznie zaciekawiona. 
 - Jadę z tobą na zakupy.- powiedziałam obojętnym tonem próbując założyć sobie bransoletkę jedną ręką c było nie lada wyzwaniem. 
 - Czytasz mi w myślach kotku!- odparła radośnie komunikując mi że będzie za pół godziny. Po kilkunastu minutach byłam już gotowa i czekałam w kuchni na Samantę wyglądając przed okno. Gdy nadjechało jej czarne BMW wyszłam z domu i przywitałam się z dziewczyną. 





Halo? Jest tu jeszcze ktoś? :) Rozdział niezbyt ciekawy ale mam nadzieję że w następnym się poprawie! Mam pełne ręce nauki ale nie mogę się rozstać z tym blogiem <3 

Pozdrawiam :*